> Strona główna > Czytelnia > Księgi pamiątkowe > Księga 50-lecia


XI - Nasi starzy przyjaciele. (Wspomnienie).


Jeżeli z uczuciem spełnionego obowiązku mogą Arkoni dzisiaj wspominać o swej pracy narodowej na obczyźnie, gdzie mieli pole do uświadamiania czy krzepienia w polskości licznej i różnolitej społecznie kolonji naszej w Rydze, to byłoby niewdzięcznością, aby wśród tych kart jubileuszowych nie znalazło się słówko wspomnienia o rodakach ze starszego pokolenia, którzy, przebywając tam podówczas, swoją sympatją i moralnem poparciem czynnie przyczyniali się do rozwoju ducha i myśli arkońskiej.

A byli to ludzie niejednokrotnie o (umysłach i sercach na modłę filarecką wykształconych, służbie narodu gorąco oddanych, którzy, w ciężkiej epoce popowstaniowej tak dla Polski pracowali, jak warunki ucisku moskiewskiego pozwalały, a widząc przyszłość narodu w młodzieży, do niej się serdecznie garnęli, aby dobrą radą, pomocą i sercem jej służyć.

Liczne było ich grono, a każde pokolenie Arkonów miało takich swoich starszych przyjaciół, o trzech z nich jednak szerzej tu wspominamy, bo ci najdłużej i najwydatniej interesowali się losami i życiem korporacji.

Pomimo podeszłego już wieku odznaczali się oni tą niespożytą energją epigonów romantyzmu polskiego, która wszędzie, gdzie o sprawę narodową chodziło, do współpracy z młodzieżą ich zbliżała, bo do zgonu bodaj młodzieńcze rozumieć byli zdolni porywy.

Chronologicznie na czoło wysuwa się tu osoba ś. p. Leona Radeckiego-Mikulicza. Z pochodzenia ziemianin litewski, w tradycjach patrjotycznych wychowany, opuszcza on ławę uniwersytecką w Dorpacie w r. 1863 i bierze czynny udział w powstaniu, szczęśliwie jakoś unika zesłania, ale zmienną, ówczesnych losów koleją osiada już w r. 1872 jako wyższy urzędnik prywatnej kolei żelaznej w Rydze. Tu rozwija szeroką działalność w kolonji polskiej, której ośrodkiem jawnym było jedynie dozwolone oficjalnie „Katolickie Towarzystwo Dobroczynności", w niem więc jako długoletni prezes skupia i reprezentuje pracę narodowo-społeczną wśród wszystkich miejscowych warstw narodowości polskiej i litewskiej, bo w owe czasy różnic politycznych wśród nich nie było.

Gościnny dom pp. Mikuliczów był łącznikiem sfer, interesujących się tą pracą, a ukochana przez pana Leona Mikulicza młodzież studencka w pierwszej linji serdeczne tam znajdowała przyjęcie, co niejednemu zastępowało ciepło rodzinnego ogniska.

Przekonany zwolennik zorganizowanej pracy społecznej, współczujący zajmuje Mikulicz stanowisko przy tworzeniu się korporacji „Arkonji", a pragnąc przyczynić się do jej rozwoju i ułatwić najważniejsze jej zadanie pielęgnowania polskości, ofiarowuje „Arkonji" pokaźny księgozbiór, który stanowił cenny zaczątek naszej bibljoteki.

Wierny ten i szczery przyjaciel „Arkonji" aż do śmierci swej, która nastąpiła w r. 1891, nie ustawał w interesowaniu się losami przy nim powstałej korporacji, czemu stale dawał wyraz w wystąpieniach swych, jako powszechnie wśród polonji ryskiej szanowany jej rzecznik i przedstawiciel.

Wśród pozostałych przyjaciół korporacji najwięcej może serdeczny stosunek łączył nas ze ś. p. Władysławem hr. Sołtanem i Z Gustawem bar. Manteufflem.

Niepospolite to były typy kresowych działaczów na Inflantach Polskich, choć każdy iż nich był inny.

Mimowoli na pamięć się tu ciśnie to wrażenie powagi, powiemy nawet jakiegoś nastroju wzniosłości, jaki umiał wnosić na zebrania ś. p. Sołtan, choć cechował go zawsze skromność i szlachetna prostota, a przemiły uśmiech na jego dobrej twarzy raczej do szczerości i koleżeńskiego nieomal stosunku usposabiał, życiem naszem interesował się niepowierzchownie, a poważne rozmowy jego, prowadzone w tak sympatycznym, bo zarazem ojcowskim i przyjacielskim tonie, rozległy miały wpływ na kształtowanie się naszych pojęć. Bo też był to człowiek, od którego wiele nauczyć mógł się młodzieniec, marzący o przyszłem swem obywatelstwie polskiem i pracy dla Kraju.

Sołtan należał do tego pokolenia inteligencji polskiej w połowie ubiegłego stulecia, które gorąco odczuwało i rozumnie pojmowało swoją rolę patrjotyczną na dalekich kresach północnych, a wiarę swoją w czyn wprowadzało. Jeden z niewielu, który w imię humanitarnych chrześcijańskich pojęć już w r. 1854 uwolnił od pańszczyzny włościan w swym majątku Prezmie na Inflantach, umiał Sołtan zjednać dla polskiego dworu chłopów, Łotyszów-katolików, a stosunek jego do nich bodaj i dzisiaj mógłby służyć za wzór, jak należałoby normować współżycie ze współobywatelami innej narodowości, aby ich dla państwowości polskiej pozyskać.

Uczestnik powstania 1863 r., mianowany przez Rząd Narodowy wojewodą inflanckim, poświecił Sołtan swe siły i środki ruchowi zbrojnemu, budząc go z niemałym trudem w różnych warstwach (społecznych na Inflantach, za co przez Murawjowa zesłany został do Ufy, skąd etapami wrócił dopiero w r. 1875 do swego majątku.

Człowiek z taką przeszłością i z rozległym horyzontem umysłowym przy wielkich zaletach charakteru miał moralne prawo i możność wpływać dodatnio na urabianie pojęć i ducha młodzieży a traktował to jako swój miły obowiązek. Siał też dobre ziarno w swych prostych a serdecznych przemówieniach na tradycyjnych naszych „wieczorach Mickiewiczowskich" i na innych uroczystych przyjęciach, kiedy z całą wiarą mówił o tworzeniu przyszłej Polski na podstawach bratniej miłości w narodzie, stawiając nam jako program moralny ostatnie przed zgonem słowa wieszcza: „Niech się dzieci moje kochają".

Sołtan tą miłością ludzi i Polski żył i młodzież tej miłości uczył. Jakżeż to dobra i użyteczna była nauka i praca!

Odmienna może była organizacja duchowa i umysłowość Gustawa Manteuffla, to też ma inny sposób wpływ na nas wywierała. Jednią mieli nasi przyjaciele cechę wspólną: wszyscy kochali młodzież jako przyszłą Polskę, pragnęli więc dać jej z siebie, co mogli. Sołtan dawał jej więcej ze swego życiowego doświadczenia i serca, Manteuffel więcej z bogatego swojego intelektu.

Wszechstronnie wykształcony i utalentowany ten człowiek posiadał istotnie olbrzymią skalę zainteresowań. Badacz dziejów Inflant (jedyny podówczas w Polsce), historyk i znawca sztuki, niepośledni artysta muzyk, krytyk i kompozytor, wreszcie pracownik na polu oświaty ludu, pozostawił on po sobie szereg prac literackich, zwłaszcza z historji Inflant Polskich, świadczących o przywiązaniu do ziemi, która go wydała, a której ideowa i kulturalną łączność z Macierzą Polską zawsze podkreślał. Do ostatnich lat życia brał on czynny udział w życiu naukowem polskiem i był przez długie lata członkiem Akademji Umiejętności w Krakowie.

Rozległy wiedzą swoją wspierał gorliwie msze arkońskie zebrania naukowe, na które długo chętnie uczęszczał, częstym też i miłym bywał gościem na naszej,, kwaterze" i na zebraniach muzyczno-towarzyskich, potrafił bowiem jednoczyć ze siwym wysokim intelektualizmem sympatyczny ton dawnego studenta - dorpatczyka jako współbiesiadnik utalentowany, wesoły i dowcipny.

Wszystkie większe swoje prace historyczne z serdeczną dedykacją autorską ofiarowywał naszej bibljotece, której rozwojem bardzo się interesował; jemu też zawdzięczamy muzykę do popularnej i ulubionej w korporacji pieśni: „Od brzegów Rugji sławnej".

Tym niewielu we wspomnieniu niniejszem hołd serdeczny w szczególności składamy, bo we współżyciu z nami może najwięcej z ducha i serca swego nam udzielili, chociaż jak się rzekło „Arkonja" stale cieszyła się szerszeni gronem oddanych sobie (przyjaciół ze starszego pokolenia kolonji polskiej w Rydze, którzy na cześć i wdzięczność naszą zasłużyli.

To był w owe czasy nasz filisterjat ideowy, i dlatego są nam ci dobrzy ludzie w pamięci tacy bliscy!